sobota, 1 kwietnia 2017

ROZDZIAŁ 20



Tamten wieczór minął im naprawdę miło. Max tak jak obiecał, pokazał jej ogród wertykalny. Był naprawdę okazały. Dzięki zaklęciom powiększającym pozornie mały pokój był w stanie pomieścić nawet sporej wielkości drzewka owocowe. Hermiona nigdy za bardzo nie interesowała się zielarstwem, ale z racji swojego zawodu musiała znać się na roślinach leczniczych. Niektóre z nich były naprawdę trudne w hodowli, a w ogrodzie Maxa naprawdę wyrosły. Mężczyzna miał rękę do roślin, nie dało się zaprzeczyć.

Po mile spędzonym wieczorze w towarzystwie wina i gorącej czekolady Hermiona wróciła do swojego mieszkania. Humor pogorszył jej się dopiero wtedy, kiedy ujrzała przy drzwiach swojego mieszkania przypiętą kartkę z jej imieniem. Zmarszczyła brwi i wzięła ją do ręki. Weszła do mieszkania, rzuciła klucze na szafkę, odwiesiła płaszcz i zsunęła z nóg buty. Nadal czuła przyjemne ciepło spowodowane wypitym winem. Udała się do kuchni, żeby nalać sobie wody do szklanki i w spokoju przeczytać list. Jednak zanim zdołała otworzyć kopertę usłyszała ciche pukanie do drzwi. Hermiona z westchnieniem upiła łyk wody, rzuciła list na blat stołu i poszła do przedpokoju. To co ujrzała sprawiło, że momentalnie wytrzeźwiała.

W drzwiach stała Ginny, a jej ubranie było zakrwawione. Z jej ramienia spływałą krew, która utworzyła sporą kałużę u jej stop.

-Blaise... -Wyszeptała, a potem osunęła się na podłogę.

Hermiona od razu rzuciła się z ródżką ku przyjaciółce i zaczęła rzucać zaklęcia uzdrawiające. Ktoś rzucił na nią klątwę i to paskudną. Każde zaklęcie było blokowane i żadne nie dotarło do jej poranionego ciała. Hermiona nie miała pojęcia dlaczego Ginny była całą we krwi i czy należała ona do niej. Od czasu zakończenia wojny nie bała się o kogoś ze swoich przyjaciół. Teleportowała się wraz z Ginny tuż obok Munga, a potem zawołała magomedyków, żeby jej pomogli. Kilkoro osób rzuciło się do Ginny, która coraz bardziej się wykrwawiała. Mieli zamiar zanieść ją do sali na oddziale pozaklęciowym. Jednak jeden z uzdrowicieli, złapał ją za ramię. Był młody, kilka dni temu dołączył do personelu szpitala i zapewne jej nie znał.

-Wstęp tylko dla uzdroiwicieli.

-Ale ja jestem uzdrowicielem! Mam na imię Hermiona Granger!

Młody mężczyzna otworzył szerzej oczy. Nie poznał jej w takim wydaniu, w pięknej wieczorowej sukience i tak wystrojonej.

-Ale nadal nie mogę cię wpuścić. Jesteś pod wpływem alkoholu. Takie są zasady.

-Niech cię szlag... Tam jest moja przyjaciółka i wpuścisz mnie tam...

Hermiona zmrużyła oczy i wycelowałą różdżkę w niego, jednak w tej chwili przypomniała sobie co Ginny wyszeptała zanim straciła przytomność. Z powodu tego chaosu całkowicie zapomniała o tym. Blaise. Ktoś musiał zaatakować jego dom, w którym przebywała także Ginny. Jeśli się myliła i źle zgadła, a Blaise wykrawia się gdzieś indziej, to nie wiedziała jak go odnajdzie. Nie sama. Ale Harry i Ron, jako aurorzy byli w stanie się tym zająć.

-Natychmiast wyślijcie aurorów i uzdrowicieli do domu Blaise Zabiniego! -Zawołała i wybiegła ze szpitala jak oparzona.

Teleportowała się jak tylko przekroczyła próg szpitala. Prosto pod dom Zabiniego. Był to mały, dwupiętrowy dom znajdujący się obok parku w samym sercu Londynu magicznego, poza zasięgiem wzroku mugoli. Hermiona przebiegła przez ogródek i wpadła do środka. Zderzyła się z czymś, w właściwie to kimś. Poczuła charakterystyczny zapach perfum, jej serce zabiło szybciej i jeszcze zanim na niego spojrzała wiedziała na kogo wpadła. Draco. No tak, w końcu był przyjacielem Zabiniego od wielu lat. Mogła się go tam spodziewać. Cofnęła się o krok i wyprotowała się.

-Gdzie jest Blaise? -Zapytała pospiesznie i ruszyła szybkim krokiem w stronę salonu.

-Wiesz, że jesteś boso?

Usłyszała cichy głos Malfoya. Zwrócił się do niej bezpośrednio, bez tego chłodnego "pani", już kolejny raz tego dnia. Tym razem nie miała zamiaru przywoływać go do porządku. Spojrzała w dół na swoje stopy i rzeczywiście, nie miałą butów. Wybiegła z domu tak jak stała. Byleby Ginny uzyskałą szybko pomoc, jaką potrzebowała. Z powodu nagłego skosku adrenaliny nie czuła nawet jak było jej zimno w nogi. I chyba weszła w coś ostrego, ponieważ lewa podeszwa przy pięcie pulsowała i szczypała.

-Ginny powiedziała, że Blaisemu coś zagraża. Pojawiła się u mnie cała we krwi, ktoś rzucił na nią klątwę. Gdzie jest Blaise?

-Dosłownie przed chwilą wpadł tutaj Potter i jego aurorzy wraz z grupą uzdrowicieli. Teleportowali się z nim do Munga. -Wyjaśnił nie spuszczając z niej spojrzenia- Byłem pierwszy.

Hermiona poczuła jak spływa z niej przynajmniej większa część napięcia. Skoro Ginny i Blaise byli bezpieczni w Mungu, to mogła w końcu dowiedzieć się co się dokładniw wydarzyło.

-Czy wie....

-Jeśli powiesz do mnie pan, to przysięgam na Salazara, że coś rozwalę. -Przerwał jej Malfoy znacznie ostrzej niż zamierzał.

Hermiona zamrugała gwałtownie.

-Czy to przypadkiem nie kobieta powinna powiedzieć, że woli przejść na "ty"?

-W naszym przypadku nie. Inaczej w życiu nie mógłbym mówić do ciebie po imieniu. -Prychnął i podszedł do niej, zdjął z siebie swój płaszcz i położył go na jej ramionach.

Nawet nie zauważyła, że drżała z zimna. Nie zamknęła drzwi od domu i wpadało do środka zimne powietrze.

-Dziękuję. Czy wiesz co się stało?

-Tak. Rozmawiałem z Blaisem, kiedy do domu wszedł zakapturzony mężczyzna w masce. Najpierw rzucił na mnie zaklęcie paraliżujące, a potem na Blaise rzucił klątwę. Na Ginny, która weszła do pokoju też próbował ale zdołałem się uwolnić zanim wypowiedział całe zaklęcie. Teleprtowała się w trakcie i nie widziała, że się uwolniłem i zaatakowałem go. On też się teleportował i uciekł, sukinsyn.

Hermiona potarła dłonią swoją szyję, rozejrzała się po salonie. Meble były porozwalane. Widać było ślady walki.

-Kto to zrobił?

- Jeszcze nie wiemy. Potter zajmie się osobiście tą sprawą. Podejrzewają byłego Śmierciożercę.

Hermiona nagle przypomniała sobie list, który otrzymała. Nie rozpoznała pisma. Na pewno nie był on od Malfoya. Dopiero teraz to do niej dotarło. Czyżby to był zbieg okoliczności? Czysty przypadek? Panna Granger naprawdę rzadko kiedy wierzyła w takie coś. Zazwyczaj wszystko miało swój cel.

-Ja...-Zaczęła powoli, niepewnie. - Dostałam chyba list od tego, kto ich zaatakował.









Brak komentarzy:

Prześlij komentarz